Archiwum 17 kwietnia 2009


kwi 17 2009 naprawdemendozaa
Komentarze: 0

Saablik wbiegł w wąską uliczkę, naciągając kaptur głębiej na głowę. Dwa cienie bezlitośnie się zbliżały, nie tracił więc czasu na odpoczynek i zaczął biec szybko w kierunku niskiego murku, którym kończyła się uliczka. ,,Niski” to w tym wypadku pojęcie względne, gdyż był wyższy niż Saablik, gdy wyciągnął rękę i gładki, bez żadnych występów, co utrudniało wspinaczkę. Saablik jednak często korzystał z tej drogi ucieczki, i miał ja doskonale opanowaną. Mniej więcej na wysokości biodra chłopaka, pod murem leżały odwrócone skrzynki, wystarczył więc szybki skok, odbicie i podciągnięcie i chłopiec już był po drugiej stronie muru, zbiegając szybko po małej skarpie i wbiegając do starej szopy na narzędzia przy opuszczonym domu nieżyjącego już cieśli. Chłopak zamknął za sobą drzwiczki, zasunął skobel i poczekał aż ścigający go strażnicy przedostaną się przez mur i ominą szopę.
Stara, wielokrotnie wypróbowana kryjówka, ale nigdy nie zawodziła.
Zmęczony biegiem chłopak zsunął się po ściance pomieszczenia i zamknął oczy. Nie umiał liczyć do tylu, by stwierdzić ile razy uciekał przed strażnikami miejskimi, nie licząc złodziejaszków, obywateli, a nawet ludzi gotowych zabić. Właśnie dlatego był tak cenny dla Gildii...
Od dwóch lat, czyli od dziesiatych urodzin, gdy stał się pełnoprawnym członkiem Gildii uciekał. Kharanos nie miało dla niego tajemnic. Ulice, uliczki, alejki, nawet dachy niektórych budynków były przez niego zbadane wzdłuż i w poprzek, tak, ze mimo młodego wieku, i tego że nie biegał nadzwyczajnie szybko, był w stanie zawsze znaleźć drogę ucieczki.
Gdy tak siedział w szopie łapiąc drugi oddech zastanawiał się nad sobą. Ostatnio coraz częściej to robił. Co się stanie, gdy ktoś go złapie? Gdy jakiś strażnik, obywatel, czy, co gorsza, zabójca okaże się szybszy i nie da się wykiwać dwunastolatkowi? Nieraz o włos rozminął się przed złapaniem, nieraz musiał wyrwać się z rąk człowieka, który go złapał, pytanie – po co? Czy warto narażać życie? Na to pytanie odpowiedź pozostawała niezmienna. Za członków gildii z Tarczy, za zwykłe, szare sieroty, za jedynych ludzi jacy mu w życiu pozostali – za to zawsze warto oddać życie.
Zgramolił się z zakurzonej podłogi szopy i otrzepał i tak już podniszczone ubranie. Naciągnął kaptur na głowę i ostrożnie otworzył drzwiczki szopy. Rozejrzał się w prawo i w lewo, przeczesując mrok w poszukiwaniu strażników, którzy go ściagali, czy wszelkiego innego niebezpieczeństwa. Gdy nikogo nie zauważył wyszedł i cicho zatrzasnął drzwi szopy.
Do starego portu miał kawałek drogi, jednak nie musiał się spieszyć, w końcu już nie uciekał. Naciągnął głębiej kaptur na głowę i ruszył wydeptaną uliczką, w stronę kwatery głównej Gildii...

Stary Port z pewnością nie był miejscem, w którym można ,,miło” spędzić czas. Zarówno obywatele, jak i straż bała się tam zapuszczać, by nie popaść w konflikt z Gildią Cieni, lokalną gildią złodziei. Cienie jednak zawarły tajemniczy układ z Gildią Młodych, zastrzegając się bronić sierot przebywających na terenie Starego Portu, co dawało Młodym ogromne pole manewru.
Saablik przeszedł więc przez ,,użytkową” część portu bez żadnych problemów, i wdrapał się po kamienistym zboczu do wejścia ukrytego za gęstym pnączem powoju. Było to jedno z kilku ukrytych wejść do siedziby gildii.
Jaskinie rozciągające się za Starym Portem służyły kiedyś jako kryjówka największej organizacji przemytniczej w Kharanos, która jednak została wyłapana przez strażników. Jaskinie wyczyszczono z wszelkich dóbr, a po pewnym czasie zapomniano o nich, co stworzyło idealne warunki rozwoju dla Gildii. Już niedługo po założeniu gildii zrobiło się w nich za ciasno dla wszystkich, tak więc mieszkali w nich tylko wyżsi rangą, lub ważniejsi członkowie gildii, jak Saablik, oraz oczywiście aktualny przywódca sierot – szesnastoletni Galdaan.
Chłopak wszedł w mroczny korytarz, jednak już za pierwszym jego zakrętem powitało go ciepłe światło pochodni rozwieszonych na całej długości. W pewnym momencie korytarz kończył się, i Saablik zszedł po drabince do dolnej, „właściwej” części kwatery. Powitał go niewielki „tłumek” członków Gildii, rozchodzących się we wszystkich kierunkach, by poodnosić raporty, zameldować się przełożonym i tym podobne. W tym miejscu dzień i noc nie miały znaczenia, jako że zawsze ktoś nie spał, bo akurat wykonywał jakieś zadanie. Jednak widok zmęczonych twarzy napełnił Saablika takim zmęczeniem, że sam nie wiedział jak i kiedy znalazł się w swoim łóżku, zdejmując buty z obolałych stóp i okrywając szczelniej płaszczem i przykrótkim kocem.
Może nie były to wymarzone warunki, jednak Saablik nie był przyzwyczajony do wygody. Nigdy nie spał na miękkim łóżku, pod puchową pierzyną, i podejrzewał, że i tak by w nim nie zasnął. Taki był los sierot z gildii, które godziły się z nim, po pierwsze nie mając wyjścia, po drugie czując się przez to silniejszymi i wytrzymalszymi od reszty ludzi. Życie w gildii zawsze było ciężkie, co jednak powiększało tylko dumę jej członków.
Saablik sam nie wiedział kiedy zasnął, jednak nie musiał zapewne czekać długo. Tej nocy jednak jego sny były nietypowe...

Pierwszy sen... Pałac... Sala tortur...
Saablik rozejrzał się wokoło. Pomieszczenie w którym się znajdował nie było zapewne najmilszym miejscem, jakie widział we śnie. Wszędzie było ciemno, zaś ściany ochlapane były dziwną czerwoną mazią. Nietrudno było się domyślić co to za substancja...
Wszędzie wkoło walały się piły, gwoździe i przeróżnej wielkości ostrza, których rola była łatwa do odgadnięcia. Była to sala tortur. Nie jednak zwyczajna sala tortur, jeżeli tak można nazwać jakąkolwiek salę tortur, lecz miejsce przeznaczone do zadawania tępego bólu, bólu śmierci, która miała nie być łatwa.
Saablik wątpił, czy jakikolwiek torturowany wyszedł stąd żywy...
Dopiero po otrząśnięciu się z pierwszego szoku chłopak uświadomił sobie, w jakiej jest sytuacji. Leżał przywiązany do dziwnego, metalowego stołu. Liny wpijały mu się w nadgarstki i golenie, tak iż chłopak z przerażeniem zaczął myśleć, ze to nie sen.
I wtedy usłyszał cichy szmer, jakby nierówny oddech. Uświadomił sobie że nie jest w pomieszczeniu sam. Usłyszał jakiś łoskot, i już wkrótce zawisło nad nim ostrze.
„Piła...” – przemknęło mu przez głowę.
Ostrze zaczęło powili zniżać się , tak iż chłopak mógł policzyć ząbki na małej, przerdzewiałej pile do drewna. Chłopak zlizał kropelkę potu z górnej wargi i zaczął ciężko dyszeć. Zamknął oczy i czekał na najgorsze...

Saablik obudził się zlany potem.
Jeszcze nigdy w życiu nie miał tak wyraźnego snu. Wciąż czuł ząbki pił ześlizgujące się z jego szyi w stronę ręki...
Wstał szybko poprawiając przekręcony płaszcz i wyszedł ze swojej sypialni na kamienny korytarz...
Nie był zbytnio wyspany, podejrzewał, że nie spał więcej niż cztery godziny, nie miał zamiaru jednak kłaść się z powrotem. Strach przed snem wzmagał strach przed zaśnięciem.
Przetarł oczy, przygładził włosy i ruszył korytarzem w stronę stołówki. Stołówka była największą, po sali zebrań, jaskinią w bazie. Przemytnicy używali jej jako magazynu, zaś kiedy odeszli pozostało tu wiele skrzyń i beczek, pustych i popękanych, z których sieroty zbiły długą ladę, na którą wykładano jedzenie. Cztery osoby w czterech zmianach pilnowały, by członkowie Gildii brali tylko tyle jedzenia, ile było trzeba, jednak nie było takiej potrzeby. Każdy wiedział, ile może zjeść, a prawie każdy wiedział, co dzieje się, gdy jest się głodnym. Zawsze więc brano tyle, ile trzeba, jako że jedzenie było jednym z najciężej dostępnych materiałów w gildii.
Poza tym, członkowie gildii, którzy rezydowali w kwaterze głównej, poczytywali to sobie za honor, więc nikt nie ryzykowałby jego utraty przez zwyczajne podkradanie posiłku.
Saablik podszedł do lady i wziął kawałek chleba oraz drewniany kubek z wodą.
Nie miał ochoty na jedzenie, nie chciał więc na siłę podbierać co lepszych przysmaków.
Usiadł na drewnianym pieńku i rozejrzał się po stołówce. Słońce jeszcze nie wzeszło, więc niewielu przyszło już na posiłek. I dobrze, w samotności lepiej się myśli...
Wspomnienie snu zaczynało blaknąć w jego pamięci, za to dawało o sobie znać zmęczenie. Czwarta noc z rzędu zarwana przez ucieczki... Tak, to rzeczywiście może dać człowiekowi w kość. A szczególnie dwunastolatkowi...
Nagle do stołówki wbiegła jakaś zakapturzona postać i rozejrzała się wokoło. Gdy dojrzałą Saablika podeszła do niego i zrzuciła kaptur. Był to Kordin, znajomy Saablika, członek Tarczy. Miał 14 lat i dość pokaźne jak na swój wiek mięśnie, toteż Tarcze przyjęła go z otwartymi ramionami, i już wkrótce stał się dość znaczącym członkiem organizacji. Gdy ściągnął kaptur oczom chłopca ukazał się fragment czarnej rękojeści krótkiego miecza, zwanego „Przecinakiem”, pamiątki po ojcu, strażniku...
- Myślałem, że jeszcze śpisz – rzucił, co zapewne miało znaczyć „cześć”.
- No cóż, ratowanie wam tyłków to nie aż tak ciężka robota, bym miał się wylegiwać do późna...
Kordin roześmiał się.
- Istotnie poczucie humoru nie opuszcza cię nigdy. Do rzeczy. Mam dla ciebie dwie informacje.
- Tradycyjnie wybiorę złą...
- Tym razem obie są dobre. Po pierwsze, Sernas i Gatill przesyłają ci podziękowania. Gdyby nie ty byłoby z nimi krucho.
- Powiedz mi coś czego nie wiem.
- Widzę, że wczesne wstawanie wyostrza ci język... No ale cóż. Druga wiadomość, to taka, że masz kolejne zadanie.
- A mówiłeś, ze obie są dobre!
- Bo są! W końcu nie zawsze masz zaszczyt otrzymać zadanie w samej siedzibie Tarczy!
Saablik westchnął, dopił resztkę wody, odłożył kubek i ruszył za Kordinem w stronę wyjścia...

Siedziba Tarczy znacząco różniła się od kwatery głównej. Po pierwsze – nie mieściła się w jaskiniach. Na Nocnym Wzgórzu, w północnej części miasta, mieścił się kiedyś kamienny fort. Kiedy miasto rozbudowano, fort nie był już potrzebny i podupadł. Sieroty z Tarczy zajęły go, a kiedy władze miasta zainteresowały się tym terenem, Cienie dały delikatnie do zrozumienia, że to ich kryjówka. Kolejny powód do dociekań, dlaczego Cienie, jako jedyna organizacja wiedząca o Gildii Młodych protektorowała ją. Jednak wdzięczność za taki obrót sprawy przyćmiła wszelkie dociekania, i tak Tarcza zyskała siedzibę, w którą miasto bało się ingerować.
Gdy Saablik i Kordin, mimo wielu skrótów i szybkiego tempa, dotarli na Nocne Wzgórze, słońce było już wysoko. Przy wejściu, starej poniszczonej bramie, wzmocnionej od środka stalą, stało dwóch wartowników, którzy przepuścili chłopców bez słowa. W środku fort wyglądał o wiele lepiej niż na zewnątrz. Sieroty postarały się, by od zewnątrz sprawiała wrażenie kompletnie zniszczonej, sypiącej się twierdzy, pamiątki dawnych czasów, w środku jednak mury były wzmocnione jak się dało, wszędzie stały straże, zaś pomieszczenia wyglądały lepiej niż w niejednej gospodzie.
Saablik wiele by kiedyś dał, by mieszkać tak, jak żołnierze z Tarczy, teraz jednak nie robiło mu to różnicy.
Kordin poprowadził Saablika w głąb twierdzy, do piwnic, gdzie rezydowali oficerowie i dowódca straży – Talgot, osiemnastoletni chłopak o wyglądzie wściekłego psa.
Im bliżej „biura” Talgota, tym ważniejsi oficerowie, dlatego też Saablik wielce się zdziwił, gdy Kordin zaprowadził go do pomieszczenia znajdującego się o dwa pokoje od dowódcy. Na drewnianych drzwiach widniała tabliczka z niestarannie wyrytym imieniem – Castor.
Sam Castor był młodym, piętnastoletnim elfem, która to rasa rzadko była spotykana w Kharanos. Jego biuro był to maleńki pokój, w którym znajdowały się: półka zapełniona książkami, biurko i stojak ze starą, pokrytą runami zbroją, kunsztownym dziełem, zapewne krasnoludów. Na biurku walały się jakieś papiery, za nimi zaś widniała długowłosa głowa oficera, siedzącego na małym krześle.
- Castorze, to on. Saabliku, to Castor, mój bezpośredni przełożony – zapowiedział Kordin.
- Ach, nareszcie jesteście, żałuję, że nie każę wam usiąść, jednak nie mam dodatkowych krzeseł, zapewne nie zmieściły by się w tej... szopce – głos elfa był dźwięczny i melodyjny, dokładnie taki, jakiego się Saablik spodziewał.
- Miło mi pana poznać – odparł chłopak. – Wiele o panu słyszałem.
Kordin zmarszczył brwi i spojrzał na kolegę.
- Oczywiste kłamstwo, ale zawsze miło to usłyszeć – elf roześmiał się. – i proszę, nie mów mi pan. Nie lubię, gdy ktoś zwraca się do mnie jak do dorosłego.
- Czy mógłbym się dowiedzieć, jaki jest powód mojej wizyty?
- A, tak, oczywiście, przejdźmy do rzeczy. Jesteś Biegaczem, prawda? Z tego co słyszałem, najlepszym.
- No cóż, nie zaprzeczam, jestem Biegaczem, nie wiem jednak czy najlepszym...
- Musisz być, skoro Kordin tak mówi – Saablik spojrzał na kolegę wzrokiem w którym można było wyczytać zarówno zdziwienie jak i chęć mordu. Kordin jednak spojrzał w sufit, udając że nic nie zauważył. – W każdym razie, sprawa jest prosta. Dzisiaj w nocy w Nowym Porcie pojawi się pewien człowiek. Będzie miał paczkę, dla jednego z ludzi z Cieni. Człowiek ten jest jednak nieustannie śledzony i namierzany przez straż, która czeka, aż ujawni paczkę, by ją przechwycić. Ty przejmiesz tę paczkę, po czym zgubisz straż i przyjdziesz tutaj, my zajmiemy się resztą, czy to zrozumiałe?
- O jakiej liczbie strażników mówimy?
- Nie więcej niż pięciu... Może sześciu.
- Hmm... Trudne.
- Dasz radę?
- Powiedziałem trudne, nie niewykonalne.
- Dobrze. Dzisiaj wieczorem pójdziesz do portu i ukryjesz się w pobliżu budki z materiałami do reperacji sieci. Nieważne gdzie, żebyś tylko miał dobrą drogę ucieczki. Kiedy dostaniesz paczkę, nie odwracaj się i uciekaj. Najlepiej nie zostawiaj nigdzie paczki, chyba, że będzie to konieczne. Dopiero kiedy będziesz całkowicie pewien, ze nikt cię nie śledzi zamelduj się tutaj, straż cię wpuści, dogadam to z nimi. Czy to jasne?
- Tak...
- Dobrze. Możecie odejść. A, jeszcze jedno. Myślałem, że ludzie mieszkający w kwaterze głównej mają zapewniony lepszy ubiór...
- Nie miałem czasu się przebrać...
- Nieważne – elf uśmiechnął się. – Kordin, zaprowadź go do szatni i znajdź mu coś odpowiedniego...

Saablik zaczynał mieć co do powierzonego mu zadania coraz gorsze przeczucia. Nowe ubrania, które dostał, były idealne do ucieczki. Elastyczne skórzane spodnie, buty i rękawiczki. Bardziej się zaniepokoił, gdy zobaczył, że zamiast zwyczajnej koszuli Kordin wręczył mu lekki, skórzany pancerz, zwany popularnie kurtką myśliwską. Na to narzucił jeszcze szary płaszcz, ciężki do zauważenia w mroku i był już gotowy do wyjścia, gdy Kordin przytroczył mu do pasa pochwę ze sztyletem.
Saablik nigdy nie umiał za dobrze posługiwać się bronią, nie było mu to potrzebne, toteż teraz zdziwił się, otrzymując krótkie, lecz zabójcze ostrze.
Na koniec, gdy Kordin życzył mu powodzenia, przestraszył się nie na żarty. To zadanie miało być takie, jak dziesiątki innych przedtem, tymczasem zapowiadało się na cięższą przeprawę...
Gdy dotarł do Nowego Portu już się ściemniało. Budkę z przyrządami do reperowania sieci znalazł bez trudu, i przyczaił się w jej cieniu. Znalazł miejsce, z którego po otrzymaniu paczki mógł łatwo wystartować i zanurkować między dwa magazyny portowe, dalej zaś drogę ucieczki miał już opracowaną, ponieważ wykorzystywał ją już kiedyś.
Dla zabicia czasu zaczął rozmyślać i przypomniał sobie sen. Jeszcze teraz ciarki go przechodziły na wspomnienie piły wiszącej nad jego głową i ześlizgującej się po jego ramieniu. Stwierdził jednak, że był to zwyczajny koszmar, zapominając o przerażeniu jego realnością w pierwszych chwilach po przebudzeniu.
Wciąż jednak nie przestawał o tym myśleć, zaś nadchodząca noc przypomniała mu strach jaki odczuwał w ciemnym pokoju.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Księżyc świecił już jasno, a gwiazdy połyskiwały na nocnym niebie, gdy chłopiec usłyszał jakiś szum od strony morza.
Nagle na deski małego mola, przy którym zazwyczaj cumowały kutry rybackie nie rejestrowane w Kharanos, a które teraz stało puste, wspiął się jakiś mężczyzna i ociekając wodą zaczął biec w kierunku chłopca. Jeszcze nie dobiegł do końca mola, gdy z wody za nim wyłoniły się dwie inne postacie.
„Strażnicy” – przemknęło przez głowę Saablikowi.
Mężczyzna biegł dysząc ciężko, gdy nagle zauważył chłopca. Szybko włożył rękę za pazuchę i nie przestając biec wyjął małe, kwadratowe pudełko owinięte sznurkiem.
Chłopca nadeszło irracjonalne spostrzeżenie, że nigdy w życiu nie widział zwyczajniejszej paczki.
Saablik wstał i starając się nie wychylać z cienia, by nie dojrzeli go strażnicy, których już trzech wyszło z wody i biegło za jego celem, przygotował się do przechwycenia paczki i ucieczki. Mężczyzna był już w minimalnej odległości od chłopca, gdy nagle z dachu szopy, przy której stał Saablik skoczyła jakaś postać, lądując prosto na mężczyźnie. Błysnęło ostrze noża, zaś mężczyzna wyrzucił paczkę w powietrze, tak iż spadła ona wprost pod nogi chłopca. Saablik patrzył oniemiały na śmierć doręczyciela paczki. Morderca odrzucił ciało i odwrócił się w stronę chłopaka.
I wtedy, w mdłym blasku księżyca Saablik dostrzegł na jego twarzy symbol. Wąż zaplatający się od szyi, idący przez lewą stronę twarzy, przecinający oko i kończący się na lewej stronie czoła. Był to jeden ze znaków, jakimi tatuowali się ludzie z Cieni.
Morderca już chciał rzucić się na chłopca, gdy strażnicy, domyśliwszy się co się dzieje, zaczęli z krzykiem biegnąć coraz szybciej, by ująć mordercę. Cień bez chwili namysłu rzucił się do ucieczki. Dwóch strażników rzuciło się za nim, jeden jednak wciąż biegł w kierunku chłopca.
To wystarczyło chłopcu, by się otrząsnąć. Co prawda jeden strażnik to nie pięciu czy sześciu, jednak to wystarczyło, by zmotywować go do działania. Saablik porwał z ziemi paczkę i rzucił się w stronę przejścia między magazynami. Gdy dobiegł do jego końca skręcił w lewo i po skrzyniach wdrapał się na jego dach. Wciąż nie tracił z oczu biegnącego za nim strażnika. Nim jednak ten wdrapał się za nim, chłopak zeskoczył już z dachu na znajdującą się po prawej stronie drewutnię, i dalej przez dziurę w dachu do składziku z sieciami.
Powstrzymał atak paniki, gdy noga zaplątała mu się w sieci i szybko otworzył drzwiczki prowadzące z powrotem do portu. Tym razem jednak od głównej części portu oddzielały go stosy skrzyń, ustawionych wzdłuż obok magazynu po lewej, ciągnące się aż do linii wody.
Bez namysłu rzucił się w prawo w stronę wyjścia z portu prowadzącego na ulicę. Gdy wreszcie znalazł się na drodze odbił szybko w lewo w małą alejkę prowadzącą między domami rybaków, kończącą się placykiem, a dalej sklepem rybnym.
Gdy chłopak znalazł się na dachu sklepu rybnego wiedział już, ze jest bezpieczny.
Sieć dachów, daszków i werand miał opanowaną lepiej niż ktokolwiek kogo znał, niewykluczone, że najlepiej w mieście. Dlatego też już niedługo później siedział bezpiecznie w stodole znajdującej się przy zachodniej bramie, patrząc na paczkę i zastanawiając się co robić dalej...
Nie chciał otwierać paczki. Ale wiedział też, że nie odda jej Castorowi. Nie bez wyjaśnień. Człowiek zginął przez tę rzecz, zginął zabity przez jednego z Cieni. Cienie od zawsze były sprzymierzeńcami Gildii, poza tym paczka miała trafić właśnie w ich ręce... Dlaczego mieliby zabijać człowieka po coś, co i tak trafiło by w ich ręce?
Postanowił, że bez odpoczynku i tak nie wymyśli nic mądrego i tylko wpakuje się w jeszcze większe kłopoty. Sen przyszedł nadspodziewanie szybko, i tak jak zeszłej nocy przyniósł koszmary...

Drugi sen... Pałac... Korytarze...
Saablik szedł. Szedł długim, rozświetlonym pochodniami korytarzem. Ręce bolały go, zwisały z nich kawałki lin, przecięte lub... przepiłowane.
Chłopak zdawał sobie sprawę z tego, że śni, a jednak bał się. Czuł zimną posadzkę pod skórzanymi podeszwami, jakby szedł boso po lodzie, ze wszystkich stron dochodziły szmery i trzaski ognia brzmiące tak realnie... jakby to działo się naprawdę.
Nagle korytarz zmienił się. Pochodnie zastąpione zostały się przez lampy w eleganckich, rzeźbionych lichtarzach. Na gołej posadzce pojawił się nagle ciepły, puszysty dywan. Pojawiły się rozwidlenia, wiodące do innych korytarzy, chłopak jednak szedł wciąż przed siebie, wiedziony jakimś instynktem.
Nigdy w życiu nie był w pałacu, ale wiedział, że to właśnie jest pałac. Był jednak jakiś dziwny, jakby nierealny, istniejący tylko w jego podświadomości.
Jednak to, co czekało go na końcu korytarza było realne jak nic, co dotąd widział. Drzwi, wielkie, zdobione drzwi, z klamką, do której ledwo sięgał. Nie jednak drzwi były ważne, ale to co było na nich. Na łańcuchach, przykute do wrót na wysokości klamki przykute były dwie, wychudłe, widmowe postacie... Choć nigdy przedtem ich nie widział, był pewien...
To byli jego rodzice.
Nagle drzwi otworzyły się i sen skończył się tak szybko, jak się zaczął.

Tym razem Saablik nie obudził się zlany potem. Był zadziwiająco spokojny zwarzywszy na to co przeżył. I wiedział już, co musi zrobić.

Gdy Kordin zobaczył Saablika wkraczającego do siedziby Twierdzy zaparło mu dech. Chłopak, którego od nocy szukał on, i wszelkie oddziały Tarczy stacjonujące w mieście wchodzi raźnym krokiem, jakby nigdy nic wprost na niego i rzuca:
- Witaj. Szukaliście mnie?
- Chłopie, gdzieś ty bywał!? Od incydentu w porcie Castor postawił całą Tarcze w stan gotowości, wszyscy cię szukają.
- Castor. Zaprowadź mnie do niego, muszę obgadać z nim kilka spraw...
- Gdzie jest paczka? – Castor bez względnych przywitań przeszedł do rzeczy. Wyglądał jakby nie spał całą noc, co również było prawdą.
- Nie mam jej.
- Gdzie jest paczka? – powtórzył coraz bardziej zniecierpliwiony.
- W bezpiecznym miejscu. Z ulgą ci ją oddam, ale musisz mi wytłumaczyć kilka rzeczy...
- Nie ma na to czasu! Powiedz mi...
- Nie krzycz. Wiele dzisiaj przeszedłem. Widziałem jak mordowano człowieka, uciekałem przez pół miasta, nie wiedząc co mam w rękach, więc może łaskawie powiesz mi co się tu dzieje, i będziesz mógł dostać tę cholerną paczkę!
Castor westchnął zrezygnowany.
- Kordin, wyjdź – Kordin bz słowa odwrócił się i wyszedł. – Co chcesz wiedzieć?
- Dlaczego Cienie zabiły człowieka, który miał dostarczyć im paczkę? Kim był morderca i przede wszystkim – co to za paczka?
- Czyli wszystko? No cóż, to będzie długa historia...
Zaczęło się jakiś rok temu. Do miasta przybył mag, imieniem Ignatius. Utrzymywał, że jest człowiekiem, ale nie lubi światła słonecznego, temu zawsze chodził zakapturzony.
Wykupił małe mieszkanko na obrzeżach miasta, widać było że stara się zachować w skrytości. Regularnie płacił czynsz, miasto nie miało z nim większych problemów... Były dwie organizacje, które się nim zainteresowały. Cienie i Gildia Młodych.
Z pozoru wszystko było w porządku. Jeden z naszych ludzi zatrudnił się u niego jako pomocnik. Z początku nie było to nic takiego. Zamiatał pracownię, w której Ignatius trzymał księgi, pomagał mu przenosić jakieś papiery... Wciąż jednak nie udało mu się zobaczyć całego domu. Z jakichś powodów mag zamknął piwnicę i zapieczętował ją jakimiś zaklęciami...
Po jakimś czasie chłopak zwolnił się, gdyż Ignatius stwierdził, ze nie ma pieniędzy, by mu zapłacić. Jednak jakieś pół roku temu jeden z naszych... kontaktów z Cieni poprosił nas o przysługę. Mieliśmy włamać się do piwnicy maga.
Jedyną drogą do tego czynu było ponowne zatrudnienie się jednego z naszych chłopców u maga. Ucharakteryzowaliśmy jednego z członków gildii, by wyglądał, jakby nic nie jadł od wielu dni, i posłaliśmy go do maga, by pracował u niego za jedzenie.
Wtedy też otrzymaliśmy od Cieni talizman... Do dziś nie wiemy, skąd go mieli i jakie dokładnie miał właściwości, jednak pozwolił wejść chłopakowi do piwnicy...
Nie był to zbyt miły widok. Cytując jego opis, „wszędzie były porozrzucane części ciała. Krew opryskała wszystkie ściany, a pośrodku tego było kilku ludzi, którzy robili jakieś czary...”
Gdyby nie szczęście, które dopomogło chłopcu w ucieczce stamtąd do dzisiaj nie wiedzielibyśmy tego wszystkiego. Chłopak jednak uciekł, i dokładnie opisał tych, którzy „odprawiali czary”. Byli to członkowie Cieni z dokładnie takim znakiem na twarzy, jaki widziałeś tej nocy.
Tutaj muszę przerwać opowieść, by udzielić ci wyjaśnienia. Większość członków gildii myśli, że znaki na ciałach Cieni nie mają znaczenia. Cienie jednak to złożona organizacja, a różne znaki oznaczają różne odłamy gildii.
Ci, którzy byli w piwnicy maga, to byli tak zwani „Oprawcy”.
Gdy dowództwo Cieni dowiedziało się o tym incydencie, nastąpił rozłam. Okazało się, że Ignatius, to tak naprawdę Licze. Widzę, ze nie wiesz, o czym mówię, ja sam do niedawna nie wiedziałem, jednak w pewnej księdze znalazłem opis plemienia, które niegdyś zamieszkiwało Inozję, byli to nekromanci, inaczej zwani Licze. Nieumarli, którzy badali świat, by nauczyć się ożywiać ciała umarłych, tak, by im służyły.
Myślano, że Licze zostali rozgromieni przez zakon paladynów Białego Oka. I jak to zwykle bywa, mylono się.
Oprawcy postanowili odłączyć się od Cieni i przystąpić do Licze. Gildia odprawiła ich, i napuściła strażników na piwnice Ignatiusa, który wraz z Oprawcami został wygnany z miasta.
Nikt nie zauważył różnicy, po prostu z Cieni zniknął jeden znak, a nie widuje się ich tak często, by ktoś nabrał podejrzeń...
Jednak za murami miasta, gdzieś w górach Tarsh, Ignatius osiadł wraz z Oprawcami, nie ważąc sięwrócić do Kharanos, w obawie przed strażą i... czymś jeszcze. Do miasta, wkrótce po odkryciu piwnicy Ignatiusa przybył pewien człowiek. Paladyn imieniem Denil. Jest on Wielkim Inkwizytorem, wydelegowanym przez zakon Białego Oka, by chronić miasto przed Licze.
I tu historia urwałaby się, a ty nigdy nie dowiedziałbyś się o tym, gdyby nie pewien szczegół. Do skarbca miasta trafił przedmiot, który wyglądał z pozoru na jakiś kamień szlachetny ze skazą. Przedmiot ten, jak wiele podobnych, pochodził właśnie z piwnicy Ignatiusa. Z niewiadomych jednak powodów, właśnie ten jeden przedmiot Licze różnymi sposobami starał się odzyskać, przez ręce Oprawców.
Gdy Cienie się o tym dowiedziały, postarały się ustalić co to dokładnie za przedmiot.
Okazało się, że to Oko Smoka. Artefakt skradziony kiedyś ze świątyni w Pelentrze, gdy najechały ją Dzikie Ludy południa.
Dzięki pewnym kontaktom w straży Cienie postanowiły ubiec Licze i ukraść Oko. Niestety jednak, w związku z dziwnym zbiegiem okoliczności, człowiek, który wykradł oko, został namierzony i nieustannie kontrolowany przez straż.
Wtedy też Cienie zwróciły się do nas, uzupełniając nieznane nam dotąd fragmenty tej historii i prosząc o pomoc. Prosząc...
- ...o mnie – dokończył Saablik.
- Dokładnie mój drogi. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, pójdziesz z Kordinem do miejsca, gdzie ukryłeś paczkę i przyniesiesz ją do mnie...

Saablik szedł zamyślony szarymi ulicami Kharanos. Kordin próbował nawiązać jakąś rozmowę, jednak widząc jak chłopiec bije się z myślami, zaprzestał tych prób i tylko szedł w milczeniu patrolując wzrokiem okolicę.
To, czego dowiedział się Saablik, było trudne do pojęcia. Niemożliwym wydawało się, by tak wiele rzeczy działo się w mieście ukryte przed jego oczami.
Zaczął zastanawiać się, czy oddanie paczki Cieniom to na pewno dobry pomysł. W końcu w mieście stacjonował paladyn, dlaczego nie oddać paczki jemu?
Gdyby zostawił paczkę dalej niż w stodole w której spędził noc, być może naprawdę odniósł by paczkę temu Denilowi, jednak nie mając zbyt dużo czasu na myślenie po prostu oddał paczkę Kordinowi.
- Idziesz ze mną? – zapytał Kordin.
Saablik pokręcił głową.
- Słuchaj, nie wiem co powiedział ci Castor, ale...
- Idź. Mną się nie przejmuj, jakoś dam sobie radę...
Jak zawsze...








II
Tej nocy Saablik spał już w swoim łóżku, w kwaterze głównej. I, tak jak przewidywał, śniły mu się koszmary...

Trzeci sen, rozwiązanie... Pałac... Ignatius
Saablik znalazł się w jakiejś dziwnej przestrzeni. Wszędzie było czarno, on sam zaś stał na jakby szklanej posadzce...
Drzwi za nim zatrzasnęły się, on jednak nawet tego nie zauważył, wpatrując się w punkt znajdujący się około 20 kroków od niego.
- Ignatius – powiedział, a jego głos brzmiał dziwnie nierzeczywisty w jego uszach
Punkt, którym był właśnie Licze poruszył się i spojrzał na chłopca. Jego wygląd rzeczywiście nie wzbudzał zbytnio optymistycznych uczuć. Rozkładające się ciało w starych, obdartych łachach...
- Popełniłeś błąd, chłopcze, oddając Oko Cieniom. Istotnie duży błąd. A teraz, w tej rzeczywistości, która z moja drobną pomocą zaistniała w twoich myślach... zapłacisz za to.
Nagle chłopak poczuł, że robi mu się duszno. Zaczął wręcz dusić się i zwijać z bólu, a Ignatius śmiał się z niego, śmiał się, bo wiedział, że chłopak umrze.
Dopiero teraz Saablik zorientował się w planach Ignatiusa. Gdyby teraz miał Oko oddałby go bez wahania za wolność od tego uścisku, teraz jednak mógł tylko leżeć i zwijać się z bólu, wiedząc, że jest bezuzyteczny dla potężnego Licze...
I wtedy pojawił się Denil. Nie widział go, lecz wiedział, ze to on.
Poczuł światło, które przywróciło mu oddech i wygnało Ignatiusa z jego snu...
- Gildia Młodych i Gildia Cieni... Zapłacą mi za to! Całe miasto zapłaci! Słyszysz Denil? Zapłaci......

Chłopak obudził się. To był koniec i wiedział o tym, ale wiedział też, że teraz Ignatius wypowiedział wojnę... Wojnę, w której jeden inkwizytor nie miał szans wygrać. Wojnę, którą sam wywołał.

czikirikipikopo : :