Komentarze: 0
Saablik
wbiegł w wąską uliczkę, naciągając kaptur głębiej na głowę. Dwa cienie
bezlitośnie się zbliżały, nie tracił więc czasu na odpoczynek i zaczął
biec szybko w kierunku niskiego murku, którym kończyła się uliczka.
,,Niski” to w tym wypadku pojęcie względne, gdyż był wyższy niż
Saablik, gdy wyciągnął rękę i gładki, bez żadnych występów, co
utrudniało wspinaczkę. Saablik jednak często korzystał z tej drogi
ucieczki, i miał ja doskonale opanowaną. Mniej więcej na wysokości
biodra chłopaka, pod murem leżały odwrócone skrzynki, wystarczył więc
szybki skok, odbicie i podciągnięcie i chłopiec już był po drugiej
stronie muru, zbiegając szybko po małej skarpie i wbiegając do starej
szopy na narzędzia przy opuszczonym domu nieżyjącego już cieśli.
Chłopak zamknął za sobą drzwiczki, zasunął skobel i poczekał aż
ścigający go strażnicy przedostaną się przez mur i ominą szopę.
Stara, wielokrotnie wypróbowana kryjówka, ale nigdy nie zawodziła.
Zmęczony biegiem chłopak zsunął się po ściance pomieszczenia i zamknął
oczy. Nie umiał liczyć do tylu, by stwierdzić ile razy uciekał przed
strażnikami miejskimi, nie licząc złodziejaszków, obywateli, a nawet
ludzi gotowych zabić. Właśnie dlatego był tak cenny dla Gildii...
Od dwóch lat, czyli od dziesiatych urodzin, gdy stał się pełnoprawnym
członkiem Gildii uciekał. Kharanos nie miało dla niego tajemnic. Ulice,
uliczki, alejki, nawet dachy niektórych budynków były przez niego
zbadane wzdłuż i w poprzek, tak, ze mimo młodego wieku, i tego że nie
biegał nadzwyczajnie szybko, był w stanie zawsze znaleźć drogę ucieczki.
Gdy tak siedział w szopie łapiąc drugi oddech zastanawiał się nad sobą.
Ostatnio coraz częściej to robił. Co się stanie, gdy ktoś go złapie?
Gdy jakiś strażnik, obywatel, czy, co gorsza, zabójca okaże się szybszy
i nie da się wykiwać dwunastolatkowi? Nieraz o włos rozminął się przed
złapaniem, nieraz musiał wyrwać się z rąk człowieka, który go złapał,
pytanie – po co? Czy warto narażać życie? Na to pytanie odpowiedź
pozostawała niezmienna. Za członków gildii z Tarczy, za zwykłe, szare
sieroty, za jedynych ludzi jacy mu w życiu pozostali – za to zawsze
warto oddać życie.
Zgramolił się z zakurzonej podłogi szopy i otrzepał i tak już
podniszczone ubranie. Naciągnął kaptur na głowę i ostrożnie otworzył
drzwiczki szopy. Rozejrzał się w prawo i w lewo, przeczesując mrok w
poszukiwaniu strażników, którzy go ściagali, czy wszelkiego innego
niebezpieczeństwa. Gdy nikogo nie zauważył wyszedł i cicho zatrzasnął
drzwi szopy.
Do starego portu miał kawałek drogi, jednak nie musiał się spieszyć, w
końcu już nie uciekał. Naciągnął głębiej kaptur na głowę i ruszył
wydeptaną uliczką, w stronę kwatery głównej Gildii...
Stary Port z pewnością nie był miejscem, w którym można ,,miło”
spędzić czas. Zarówno obywatele, jak i straż bała się tam zapuszczać,
by nie popaść w konflikt z Gildią Cieni, lokalną gildią złodziei.
Cienie jednak zawarły tajemniczy układ z Gildią Młodych, zastrzegając
się bronić sierot przebywających na terenie Starego Portu, co dawało
Młodym ogromne pole manewru.
Saablik przeszedł więc przez ,,użytkową” część portu bez żadnych
problemów, i wdrapał się po kamienistym zboczu do wejścia ukrytego za
gęstym pnączem powoju. Było to jedno z kilku ukrytych wejść do siedziby
gildii.
Jaskinie rozciągające się za Starym Portem służyły kiedyś jako kryjówka
największej organizacji przemytniczej w Kharanos, która jednak została
wyłapana przez strażników. Jaskinie wyczyszczono z wszelkich dóbr, a po
pewnym czasie zapomniano o nich, co stworzyło idealne warunki rozwoju
dla Gildii. Już niedługo po założeniu gildii zrobiło się w nich za
ciasno dla wszystkich, tak więc mieszkali w nich tylko wyżsi rangą, lub
ważniejsi członkowie gildii, jak Saablik, oraz oczywiście aktualny
przywódca sierot – szesnastoletni Galdaan.
Chłopak wszedł w mroczny korytarz, jednak już za pierwszym jego
zakrętem powitało go ciepłe światło pochodni rozwieszonych na całej
długości. W pewnym momencie korytarz kończył się, i Saablik zszedł po
drabince do dolnej, „właściwej” części kwatery. Powitał go niewielki
„tłumek” członków Gildii, rozchodzących się we wszystkich kierunkach,
by poodnosić raporty, zameldować się przełożonym i tym podobne. W tym
miejscu dzień i noc nie miały znaczenia, jako że zawsze ktoś nie spał,
bo akurat wykonywał jakieś zadanie. Jednak widok zmęczonych twarzy
napełnił Saablika takim zmęczeniem, że sam nie wiedział jak i kiedy
znalazł się w swoim łóżku, zdejmując buty z obolałych stóp i okrywając
szczelniej płaszczem i przykrótkim kocem.
Może nie były to wymarzone warunki, jednak Saablik nie był
przyzwyczajony do wygody. Nigdy nie spał na miękkim łóżku, pod puchową
pierzyną, i podejrzewał, że i tak by w nim nie zasnął. Taki był los
sierot z gildii, które godziły się z nim, po pierwsze nie mając
wyjścia, po drugie czując się przez to silniejszymi i wytrzymalszymi od
reszty ludzi. Życie w gildii zawsze było ciężkie, co jednak powiększało
tylko dumę jej członków.
Saablik sam nie wiedział kiedy zasnął, jednak nie musiał zapewne czekać długo. Tej nocy jednak jego sny były nietypowe...
Pierwszy sen... Pałac... Sala tortur...
Saablik rozejrzał
się wokoło. Pomieszczenie w którym się znajdował nie było zapewne
najmilszym miejscem, jakie widział we śnie. Wszędzie było ciemno, zaś
ściany ochlapane były dziwną czerwoną mazią. Nietrudno było się
domyślić co to za substancja...
Wszędzie wkoło walały się piły, gwoździe i przeróżnej wielkości ostrza,
których rola była łatwa do odgadnięcia. Była to sala tortur. Nie jednak
zwyczajna sala tortur, jeżeli tak można nazwać jakąkolwiek salę tortur,
lecz miejsce przeznaczone do zadawania tępego bólu, bólu śmierci, która
miała nie być łatwa.
Saablik wątpił, czy jakikolwiek torturowany wyszedł stąd żywy...
Dopiero po otrząśnięciu się z pierwszego szoku chłopak uświadomił
sobie, w jakiej jest sytuacji. Leżał przywiązany do dziwnego,
metalowego stołu. Liny wpijały mu się w nadgarstki i golenie, tak iż
chłopak z przerażeniem zaczął myśleć, ze to nie sen.
I wtedy usłyszał cichy szmer, jakby nierówny oddech. Uświadomił sobie
że nie jest w pomieszczeniu sam. Usłyszał jakiś łoskot, i już wkrótce
zawisło nad nim ostrze.
„Piła...” – przemknęło mu przez głowę.
Ostrze zaczęło powili zniżać się , tak iż chłopak mógł policzyć ząbki
na małej, przerdzewiałej pile do drewna. Chłopak zlizał kropelkę potu z
górnej wargi i zaczął ciężko dyszeć. Zamknął oczy i czekał na
najgorsze...
Saablik obudził się zlany potem.
Jeszcze nigdy w życiu nie miał tak wyraźnego snu. Wciąż czuł ząbki pił ześlizgujące się z jego szyi w stronę ręki...
Wstał szybko poprawiając przekręcony płaszcz i wyszedł ze swojej sypialni na kamienny korytarz...
Nie był zbytnio wyspany, podejrzewał, że nie spał więcej niż cztery
godziny, nie miał zamiaru jednak kłaść się z powrotem. Strach przed
snem wzmagał strach przed zaśnięciem.
Przetarł oczy, przygładził włosy i ruszył korytarzem w stronę stołówki.
Stołówka była największą, po sali zebrań, jaskinią w bazie. Przemytnicy
używali jej jako magazynu, zaś kiedy odeszli pozostało tu wiele skrzyń
i beczek, pustych i popękanych, z których sieroty zbiły długą ladę, na
którą wykładano jedzenie. Cztery osoby w czterech zmianach pilnowały,
by członkowie Gildii brali tylko tyle jedzenia, ile było trzeba, jednak
nie było takiej potrzeby. Każdy wiedział, ile może zjeść, a prawie
każdy wiedział, co dzieje się, gdy jest się głodnym. Zawsze więc brano
tyle, ile trzeba, jako że jedzenie było jednym z najciężej dostępnych
materiałów w gildii.
Poza tym, członkowie gildii, którzy rezydowali w kwaterze głównej,
poczytywali to sobie za honor, więc nikt nie ryzykowałby jego utraty
przez zwyczajne podkradanie posiłku.
Saablik podszedł do lady i wziął kawałek chleba oraz drewniany kubek z wodą.
Nie miał ochoty na jedzenie, nie chciał więc na siłę podbierać co lepszych przysmaków.
Usiadł na drewnianym pieńku i rozejrzał się po stołówce. Słońce jeszcze
nie wzeszło, więc niewielu przyszło już na posiłek. I dobrze, w
samotności lepiej się myśli...
Wspomnienie snu zaczynało blaknąć w jego pamięci, za to dawało o sobie
znać zmęczenie. Czwarta noc z rzędu zarwana przez ucieczki... Tak, to
rzeczywiście może dać człowiekowi w kość. A szczególnie
dwunastolatkowi...
Nagle do stołówki wbiegła jakaś zakapturzona postać i rozejrzała się
wokoło. Gdy dojrzałą Saablika podeszła do niego i zrzuciła kaptur. Był
to Kordin, znajomy Saablika, członek Tarczy. Miał 14 lat i dość pokaźne
jak na swój wiek mięśnie, toteż Tarcze przyjęła go z otwartymi
ramionami, i już wkrótce stał się dość znaczącym członkiem organizacji.
Gdy ściągnął kaptur oczom chłopca ukazał się fragment czarnej rękojeści
krótkiego miecza, zwanego „Przecinakiem”, pamiątki po ojcu, strażniku...
- Myślałem, że jeszcze śpisz – rzucił, co zapewne miało znaczyć „cześć”.
- No cóż, ratowanie wam tyłków to nie aż tak ciężka robota, bym miał się wylegiwać do późna...
Kordin roześmiał się.
- Istotnie poczucie humoru nie opuszcza cię nigdy. Do rzeczy. Mam dla ciebie dwie informacje.
- Tradycyjnie wybiorę złą...
- Tym razem obie są dobre. Po pierwsze, Sernas i Gatill przesyłają ci podziękowania. Gdyby nie ty byłoby z nimi krucho.
- Powiedz mi coś czego nie wiem.
- Widzę, że wczesne wstawanie wyostrza ci język... No ale cóż. Druga wiadomość, to taka, że masz kolejne zadanie.
- A mówiłeś, ze obie są dobre!
- Bo są! W końcu nie zawsze masz zaszczyt otrzymać zadanie w samej siedzibie Tarczy!
Saablik westchnął, dopił resztkę wody, odłożył kubek i ruszył za Kordinem w stronę wyjścia...
Siedziba Tarczy znacząco różniła się od kwatery głównej. Po
pierwsze – nie mieściła się w jaskiniach. Na Nocnym Wzgórzu, w
północnej części miasta, mieścił się kiedyś kamienny fort. Kiedy miasto
rozbudowano, fort nie był już potrzebny i podupadł. Sieroty z Tarczy
zajęły go, a kiedy władze miasta zainteresowały się tym terenem, Cienie
dały delikatnie do zrozumienia, że to ich kryjówka. Kolejny powód do
dociekań, dlaczego Cienie, jako jedyna organizacja wiedząca o Gildii
Młodych protektorowała ją. Jednak wdzięczność za taki obrót sprawy
przyćmiła wszelkie dociekania, i tak Tarcza zyskała siedzibę, w którą
miasto bało się ingerować.
Gdy Saablik i Kordin, mimo wielu skrótów i szybkiego tempa, dotarli na
Nocne Wzgórze, słońce było już wysoko. Przy wejściu, starej
poniszczonej bramie, wzmocnionej od środka stalą, stało dwóch
wartowników, którzy przepuścili chłopców bez słowa. W środku fort
wyglądał o wiele lepiej niż na zewnątrz. Sieroty postarały się, by od
zewnątrz sprawiała wrażenie kompletnie zniszczonej, sypiącej się
twierdzy, pamiątki dawnych czasów, w środku jednak mury były wzmocnione
jak się dało, wszędzie stały straże, zaś pomieszczenia wyglądały lepiej
niż w niejednej gospodzie.
Saablik wiele by kiedyś dał, by mieszkać tak, jak żołnierze z Tarczy, teraz jednak nie robiło mu to różnicy.
Kordin poprowadził Saablika w głąb twierdzy, do piwnic, gdzie
rezydowali oficerowie i dowódca straży – Talgot, osiemnastoletni
chłopak o wyglądzie wściekłego psa.
Im bliżej „biura” Talgota, tym ważniejsi oficerowie, dlatego też
Saablik wielce się zdziwił, gdy Kordin zaprowadził go do pomieszczenia
znajdującego się o dwa pokoje od dowódcy. Na drewnianych drzwiach
widniała tabliczka z niestarannie wyrytym imieniem – Castor.
Sam Castor był młodym, piętnastoletnim elfem, która to rasa rzadko była
spotykana w Kharanos. Jego biuro był to maleńki pokój, w którym
znajdowały się: półka zapełniona książkami, biurko i stojak ze starą,
pokrytą runami zbroją, kunsztownym dziełem, zapewne krasnoludów. Na
biurku walały się jakieś papiery, za nimi zaś widniała długowłosa głowa
oficera, siedzącego na małym krześle.
- Castorze, to on. Saabliku, to Castor, mój bezpośredni przełożony – zapowiedział Kordin.
- Ach, nareszcie jesteście, żałuję, że nie każę wam usiąść, jednak nie
mam dodatkowych krzeseł, zapewne nie zmieściły by się w tej... szopce –
głos elfa był dźwięczny i melodyjny, dokładnie taki, jakiego się
Saablik spodziewał.
- Miło mi pana poznać – odparł chłopak. – Wiele o panu słyszałem.
Kordin zmarszczył brwi i spojrzał na kolegę.
- Oczywiste kłamstwo, ale zawsze miło to usłyszeć – elf roześmiał się.
– i proszę, nie mów mi pan. Nie lubię, gdy ktoś zwraca się do mnie jak
do dorosłego.
- Czy mógłbym się dowiedzieć, jaki jest powód mojej wizyty?
- A, tak, oczywiście, przejdźmy do rzeczy. Jesteś Biegaczem, prawda? Z tego co słyszałem, najlepszym.
- No cóż, nie zaprzeczam, jestem Biegaczem, nie wiem jednak czy najlepszym...
- Musisz być, skoro Kordin tak mówi – Saablik spojrzał na kolegę
wzrokiem w którym można było wyczytać zarówno zdziwienie jak i chęć
mordu. Kordin jednak spojrzał w sufit, udając że nic nie zauważył. – W
każdym razie, sprawa jest prosta. Dzisiaj w nocy w Nowym Porcie pojawi
się pewien człowiek. Będzie miał paczkę, dla jednego z ludzi z Cieni.
Człowiek ten jest jednak nieustannie śledzony i namierzany przez straż,
która czeka, aż ujawni paczkę, by ją przechwycić. Ty przejmiesz tę
paczkę, po czym zgubisz straż i przyjdziesz tutaj, my zajmiemy się
resztą, czy to zrozumiałe?
- O jakiej liczbie strażników mówimy?
- Nie więcej niż pięciu... Może sześciu.
- Hmm... Trudne.
- Dasz radę?
- Powiedziałem trudne, nie niewykonalne.
- Dobrze. Dzisiaj wieczorem pójdziesz do portu i ukryjesz się w pobliżu
budki z materiałami do reperacji sieci. Nieważne gdzie, żebyś tylko
miał dobrą drogę ucieczki. Kiedy dostaniesz paczkę, nie odwracaj się i
uciekaj. Najlepiej nie zostawiaj nigdzie paczki, chyba, że będzie to
konieczne. Dopiero kiedy będziesz całkowicie pewien, ze nikt cię nie
śledzi zamelduj się tutaj, straż cię wpuści, dogadam to z nimi. Czy to
jasne?
- Tak...
- Dobrze. Możecie odejść. A, jeszcze jedno. Myślałem, że ludzie mieszkający w kwaterze głównej mają zapewniony lepszy ubiór...
- Nie miałem czasu się przebrać...
- Nieważne – elf uśmiechnął się. – Kordin, zaprowadź go do szatni i znajdź mu coś odpowiedniego...
Saablik zaczynał mieć co do powierzonego mu zadania coraz gorsze
przeczucia. Nowe ubrania, które dostał, były idealne do ucieczki.
Elastyczne skórzane spodnie, buty i rękawiczki. Bardziej się
zaniepokoił, gdy zobaczył, że zamiast zwyczajnej koszuli Kordin wręczył
mu lekki, skórzany pancerz, zwany popularnie kurtką myśliwską. Na to
narzucił jeszcze szary płaszcz, ciężki do zauważenia w mroku i był już
gotowy do wyjścia, gdy Kordin przytroczył mu do pasa pochwę ze
sztyletem.
Saablik nigdy nie umiał za dobrze posługiwać się bronią, nie było mu to
potrzebne, toteż teraz zdziwił się, otrzymując krótkie, lecz zabójcze
ostrze.
Na koniec, gdy Kordin życzył mu powodzenia, przestraszył się nie na
żarty. To zadanie miało być takie, jak dziesiątki innych przedtem,
tymczasem zapowiadało się na cięższą przeprawę...
Gdy dotarł do Nowego Portu już się ściemniało. Budkę z przyrządami do
reperowania sieci znalazł bez trudu, i przyczaił się w jej cieniu.
Znalazł miejsce, z którego po otrzymaniu paczki mógł łatwo wystartować
i zanurkować między dwa magazyny portowe, dalej zaś drogę ucieczki miał
już opracowaną, ponieważ wykorzystywał ją już kiedyś.
Dla zabicia czasu zaczął rozmyślać i przypomniał sobie sen. Jeszcze
teraz ciarki go przechodziły na wspomnienie piły wiszącej nad jego
głową i ześlizgującej się po jego ramieniu. Stwierdził jednak, że był
to zwyczajny koszmar, zapominając o przerażeniu jego realnością w
pierwszych chwilach po przebudzeniu.
Wciąż jednak nie przestawał o tym myśleć, zaś nadchodząca noc przypomniała mu strach jaki odczuwał w ciemnym pokoju.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Księżyc świecił już jasno, a gwiazdy
połyskiwały na nocnym niebie, gdy chłopiec usłyszał jakiś szum od
strony morza.
Nagle na deski małego mola, przy którym zazwyczaj cumowały kutry
rybackie nie rejestrowane w Kharanos, a które teraz stało puste, wspiął
się jakiś mężczyzna i ociekając wodą zaczął biec w kierunku chłopca.
Jeszcze nie dobiegł do końca mola, gdy z wody za nim wyłoniły się dwie
inne postacie.
„Strażnicy” – przemknęło przez głowę Saablikowi.
Mężczyzna biegł dysząc ciężko, gdy nagle zauważył chłopca. Szybko
włożył rękę za pazuchę i nie przestając biec wyjął małe, kwadratowe
pudełko owinięte sznurkiem.
Chłopca nadeszło irracjonalne spostrzeżenie, że nigdy w życiu nie widział zwyczajniejszej paczki.
Saablik wstał i starając się nie wychylać z cienia, by nie dojrzeli go
strażnicy, których już trzech wyszło z wody i biegło za jego celem,
przygotował się do przechwycenia paczki i ucieczki. Mężczyzna był już w
minimalnej odległości od chłopca, gdy nagle z dachu szopy, przy której
stał Saablik skoczyła jakaś postać, lądując prosto na mężczyźnie.
Błysnęło ostrze noża, zaś mężczyzna wyrzucił paczkę w powietrze, tak iż
spadła ona wprost pod nogi chłopca. Saablik patrzył oniemiały na śmierć
doręczyciela paczki. Morderca odrzucił ciało i odwrócił się w stronę
chłopaka.
I wtedy, w mdłym blasku księżyca Saablik dostrzegł na jego twarzy
symbol. Wąż zaplatający się od szyi, idący przez lewą stronę twarzy,
przecinający oko i kończący się na lewej stronie czoła. Był to jeden ze
znaków, jakimi tatuowali się ludzie z Cieni.
Morderca już chciał rzucić się na chłopca, gdy strażnicy, domyśliwszy
się co się dzieje, zaczęli z krzykiem biegnąć coraz szybciej, by ująć
mordercę. Cień bez chwili namysłu rzucił się do ucieczki. Dwóch
strażników rzuciło się za nim, jeden jednak wciąż biegł w kierunku
chłopca.
To wystarczyło chłopcu, by się otrząsnąć. Co prawda jeden strażnik to
nie pięciu czy sześciu, jednak to wystarczyło, by zmotywować go do
działania. Saablik porwał z ziemi paczkę i rzucił się w stronę
przejścia między magazynami. Gdy dobiegł do jego końca skręcił w lewo i
po skrzyniach wdrapał się na jego dach. Wciąż nie tracił z oczu
biegnącego za nim strażnika. Nim jednak ten wdrapał się za nim, chłopak
zeskoczył już z dachu na znajdującą się po prawej stronie drewutnię, i
dalej przez dziurę w dachu do składziku z sieciami.
Powstrzymał atak paniki, gdy noga zaplątała mu się w sieci i szybko
otworzył drzwiczki prowadzące z powrotem do portu. Tym razem jednak od
głównej części portu oddzielały go stosy skrzyń, ustawionych wzdłuż
obok magazynu po lewej, ciągnące się aż do linii wody.
Bez namysłu rzucił się w prawo w stronę wyjścia z portu prowadzącego na
ulicę. Gdy wreszcie znalazł się na drodze odbił szybko w lewo w małą
alejkę prowadzącą między domami rybaków, kończącą się placykiem, a
dalej sklepem rybnym.
Gdy chłopak znalazł się na dachu sklepu rybnego wiedział już, ze jest bezpieczny.
Sieć dachów, daszków i werand miał opanowaną lepiej niż ktokolwiek kogo
znał, niewykluczone, że najlepiej w mieście. Dlatego też już niedługo
później siedział bezpiecznie w stodole znajdującej się przy zachodniej
bramie, patrząc na paczkę i zastanawiając się co robić dalej...
Nie chciał otwierać paczki. Ale wiedział też, że nie odda jej
Castorowi. Nie bez wyjaśnień. Człowiek zginął przez tę rzecz, zginął
zabity przez jednego z Cieni. Cienie od zawsze były sprzymierzeńcami
Gildii, poza tym paczka miała trafić właśnie w ich ręce... Dlaczego
mieliby zabijać człowieka po coś, co i tak trafiło by w ich ręce?
Postanowił, że bez odpoczynku i tak nie wymyśli nic mądrego i tylko
wpakuje się w jeszcze większe kłopoty. Sen przyszedł nadspodziewanie
szybko, i tak jak zeszłej nocy przyniósł koszmary...
Drugi sen... Pałac... Korytarze...
Saablik szedł. Szedł
długim, rozświetlonym pochodniami korytarzem. Ręce bolały go, zwisały z
nich kawałki lin, przecięte lub... przepiłowane.
Chłopak zdawał sobie sprawę z tego, że śni, a jednak bał się. Czuł
zimną posadzkę pod skórzanymi podeszwami, jakby szedł boso po lodzie,
ze wszystkich stron dochodziły szmery i trzaski ognia brzmiące tak
realnie... jakby to działo się naprawdę.
Nagle korytarz zmienił się. Pochodnie zastąpione zostały się przez
lampy w eleganckich, rzeźbionych lichtarzach. Na gołej posadzce pojawił
się nagle ciepły, puszysty dywan. Pojawiły się rozwidlenia, wiodące do
innych korytarzy, chłopak jednak szedł wciąż przed siebie, wiedziony
jakimś instynktem.
Nigdy w życiu nie był w pałacu, ale wiedział, że to właśnie jest pałac.
Był jednak jakiś dziwny, jakby nierealny, istniejący tylko w jego
podświadomości.
Jednak to, co czekało go na końcu korytarza było realne jak nic, co
dotąd widział. Drzwi, wielkie, zdobione drzwi, z klamką, do której
ledwo sięgał. Nie jednak drzwi były ważne, ale to co było na nich. Na
łańcuchach, przykute do wrót na wysokości klamki przykute były dwie,
wychudłe, widmowe postacie... Choć nigdy przedtem ich nie widział, był
pewien...
To byli jego rodzice.
Nagle drzwi otworzyły się i sen skończył się tak szybko, jak się zaczął.
Tym razem Saablik nie obudził się zlany potem. Był zadziwiająco
spokojny zwarzywszy na to co przeżył. I wiedział już, co musi zrobić.
Gdy Kordin zobaczył Saablika wkraczającego do siedziby Twierdzy
zaparło mu dech. Chłopak, którego od nocy szukał on, i wszelkie
oddziały Tarczy stacjonujące w mieście wchodzi raźnym krokiem, jakby
nigdy nic wprost na niego i rzuca:
- Witaj. Szukaliście mnie?
- Chłopie, gdzieś ty bywał!? Od incydentu w porcie Castor postawił całą Tarcze w stan gotowości, wszyscy cię szukają.
- Castor. Zaprowadź mnie do niego, muszę obgadać z nim kilka spraw...
- Gdzie jest paczka? – Castor bez względnych przywitań przeszedł do
rzeczy. Wyglądał jakby nie spał całą noc, co również było prawdą.
- Nie mam jej.
- Gdzie jest paczka? – powtórzył coraz bardziej zniecierpliwiony.
- W bezpiecznym miejscu. Z ulgą ci ją oddam, ale musisz mi wytłumaczyć kilka rzeczy...
- Nie ma na to czasu! Powiedz mi...
- Nie krzycz. Wiele dzisiaj przeszedłem. Widziałem jak mordowano
człowieka, uciekałem przez pół miasta, nie wiedząc co mam w rękach,
więc może łaskawie powiesz mi co się tu dzieje, i będziesz mógł dostać
tę cholerną paczkę!
Castor westchnął zrezygnowany.
- Kordin, wyjdź – Kordin bz słowa odwrócił się i wyszedł. – Co chcesz wiedzieć?
- Dlaczego Cienie zabiły człowieka, który miał dostarczyć im paczkę? Kim był morderca i przede wszystkim – co to za paczka?
- Czyli wszystko? No cóż, to będzie długa historia...
Zaczęło się jakiś rok temu. Do miasta przybył mag, imieniem Ignatius.
Utrzymywał, że jest człowiekiem, ale nie lubi światła słonecznego, temu
zawsze chodził zakapturzony.
Wykupił małe mieszkanko na obrzeżach miasta, widać było że stara się
zachować w skrytości. Regularnie płacił czynsz, miasto nie miało z nim
większych problemów... Były dwie organizacje, które się nim
zainteresowały. Cienie i Gildia Młodych.
Z pozoru wszystko było w porządku. Jeden z naszych ludzi zatrudnił się
u niego jako pomocnik. Z początku nie było to nic takiego. Zamiatał
pracownię, w której Ignatius trzymał księgi, pomagał mu przenosić
jakieś papiery... Wciąż jednak nie udało mu się zobaczyć całego domu. Z
jakichś powodów mag zamknął piwnicę i zapieczętował ją jakimiś
zaklęciami...
Po jakimś czasie chłopak zwolnił się, gdyż Ignatius stwierdził, ze nie
ma pieniędzy, by mu zapłacić. Jednak jakieś pół roku temu jeden z
naszych... kontaktów z Cieni poprosił nas o przysługę. Mieliśmy włamać
się do piwnicy maga.
Jedyną drogą do tego czynu było ponowne zatrudnienie się jednego z
naszych chłopców u maga. Ucharakteryzowaliśmy jednego z członków
gildii, by wyglądał, jakby nic nie jadł od wielu dni, i posłaliśmy go
do maga, by pracował u niego za jedzenie.
Wtedy też otrzymaliśmy od Cieni talizman... Do dziś nie wiemy, skąd go
mieli i jakie dokładnie miał właściwości, jednak pozwolił wejść
chłopakowi do piwnicy...
Nie był to zbyt miły widok. Cytując jego opis, „wszędzie były
porozrzucane części ciała. Krew opryskała wszystkie ściany, a pośrodku
tego było kilku ludzi, którzy robili jakieś czary...”
Gdyby nie szczęście, które dopomogło chłopcu w ucieczce stamtąd do
dzisiaj nie wiedzielibyśmy tego wszystkiego. Chłopak jednak uciekł, i
dokładnie opisał tych, którzy „odprawiali czary”. Byli to członkowie
Cieni z dokładnie takim znakiem na twarzy, jaki widziałeś tej nocy.
Tutaj muszę przerwać opowieść, by udzielić ci wyjaśnienia. Większość
członków gildii myśli, że znaki na ciałach Cieni nie mają znaczenia.
Cienie jednak to złożona organizacja, a różne znaki oznaczają różne
odłamy gildii.
Ci, którzy byli w piwnicy maga, to byli tak zwani „Oprawcy”.
Gdy dowództwo Cieni dowiedziało się o tym incydencie, nastąpił rozłam.
Okazało się, że Ignatius, to tak naprawdę Licze. Widzę, ze nie wiesz, o
czym mówię, ja sam do niedawna nie wiedziałem, jednak w pewnej księdze
znalazłem opis plemienia, które niegdyś zamieszkiwało Inozję, byli to
nekromanci, inaczej zwani Licze. Nieumarli, którzy badali świat, by
nauczyć się ożywiać ciała umarłych, tak, by im służyły.
Myślano, że Licze zostali rozgromieni przez zakon paladynów Białego Oka. I jak to zwykle bywa, mylono się.
Oprawcy postanowili odłączyć się od Cieni i przystąpić do Licze. Gildia
odprawiła ich, i napuściła strażników na piwnice Ignatiusa, który wraz
z Oprawcami został wygnany z miasta.
Nikt nie zauważył różnicy, po prostu z Cieni zniknął jeden znak, a nie widuje się ich tak często, by ktoś nabrał podejrzeń...
Jednak za murami miasta, gdzieś w górach Tarsh, Ignatius osiadł wraz z
Oprawcami, nie ważąc sięwrócić do Kharanos, w obawie przed strażą i...
czymś jeszcze. Do miasta, wkrótce po odkryciu piwnicy Ignatiusa przybył
pewien człowiek. Paladyn imieniem Denil. Jest on Wielkim Inkwizytorem,
wydelegowanym przez zakon Białego Oka, by chronić miasto przed Licze.
I tu historia urwałaby się, a ty nigdy nie dowiedziałbyś się o tym,
gdyby nie pewien szczegół. Do skarbca miasta trafił przedmiot, który
wyglądał z pozoru na jakiś kamień szlachetny ze skazą. Przedmiot ten,
jak wiele podobnych, pochodził właśnie z piwnicy Ignatiusa. Z
niewiadomych jednak powodów, właśnie ten jeden przedmiot Licze różnymi
sposobami starał się odzyskać, przez ręce Oprawców.
Gdy Cienie się o tym dowiedziały, postarały się ustalić co to dokładnie za przedmiot.
Okazało się, że to Oko Smoka. Artefakt skradziony kiedyś ze świątyni w Pelentrze, gdy najechały ją Dzikie Ludy południa.
Dzięki pewnym kontaktom w straży Cienie postanowiły ubiec Licze i
ukraść Oko. Niestety jednak, w związku z dziwnym zbiegiem okoliczności,
człowiek, który wykradł oko, został namierzony i nieustannie
kontrolowany przez straż.
Wtedy też Cienie zwróciły się do nas, uzupełniając nieznane nam dotąd fragmenty tej historii i prosząc o pomoc. Prosząc...
- ...o mnie – dokończył Saablik.
- Dokładnie mój drogi. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, pójdziesz
z Kordinem do miejsca, gdzie ukryłeś paczkę i przyniesiesz ją do mnie...
Saablik szedł zamyślony szarymi ulicami Kharanos. Kordin próbował
nawiązać jakąś rozmowę, jednak widząc jak chłopiec bije się z myślami,
zaprzestał tych prób i tylko szedł w milczeniu patrolując wzrokiem
okolicę.
To, czego dowiedział się Saablik, było trudne do pojęcia. Niemożliwym
wydawało się, by tak wiele rzeczy działo się w mieście ukryte przed
jego oczami.
Zaczął zastanawiać się, czy oddanie paczki Cieniom to na pewno dobry
pomysł. W końcu w mieście stacjonował paladyn, dlaczego nie oddać
paczki jemu?
Gdyby zostawił paczkę dalej niż w stodole w której spędził noc, być
może naprawdę odniósł by paczkę temu Denilowi, jednak nie mając zbyt
dużo czasu na myślenie po prostu oddał paczkę Kordinowi.
- Idziesz ze mną? – zapytał Kordin.
Saablik pokręcił głową.
- Słuchaj, nie wiem co powiedział ci Castor, ale...
- Idź. Mną się nie przejmuj, jakoś dam sobie radę...
Jak zawsze...
II
Tej nocy Saablik spał już w swoim łóżku, w kwaterze głównej. I, tak jak przewidywał, śniły mu się koszmary...
Trzeci sen, rozwiązanie... Pałac... Ignatius
Saablik znalazł się w jakiejś dziwnej przestrzeni. Wszędzie było czarno, on sam zaś stał na jakby szklanej posadzce...
Drzwi za nim zatrzasnęły się, on jednak nawet tego nie zauważył,
wpatrując się w punkt znajdujący się około 20 kroków od niego.
- Ignatius – powiedział, a jego głos brzmiał dziwnie nierzeczywisty w jego uszach
Punkt, którym był właśnie Licze poruszył się i spojrzał na chłopca.
Jego wygląd rzeczywiście nie wzbudzał zbytnio optymistycznych uczuć.
Rozkładające się ciało w starych, obdartych łachach...
- Popełniłeś błąd, chłopcze, oddając Oko Cieniom. Istotnie duży błąd. A
teraz, w tej rzeczywistości, która z moja drobną pomocą zaistniała w
twoich myślach... zapłacisz za to.
Nagle chłopak poczuł, że robi mu się duszno. Zaczął wręcz dusić się i
zwijać z bólu, a Ignatius śmiał się z niego, śmiał się, bo wiedział, że
chłopak umrze.
Dopiero teraz Saablik zorientował się w planach Ignatiusa. Gdyby teraz
miał Oko oddałby go bez wahania za wolność od tego uścisku, teraz
jednak mógł tylko leżeć i zwijać się z bólu, wiedząc, że jest
bezuzyteczny dla potężnego Licze...
I wtedy pojawił się Denil. Nie widział go, lecz wiedział, ze to on.
Poczuł światło, które przywróciło mu oddech i wygnało Ignatiusa z jego snu...
- Gildia Młodych i Gildia Cieni... Zapłacą mi za to! Całe miasto zapłaci! Słyszysz Denil? Zapłaci......
Chłopak obudził się. To był koniec i wiedział o tym, ale wiedział
też, że teraz Ignatius wypowiedział wojnę... Wojnę, w której jeden
inkwizytor nie miał szans wygrać. Wojnę, którą sam wywołał.